1. Miasteczko paulińskie

To było jak całkowity przeszczep. Mała wspólnota, którą można by porównać do wątłej roślinki, opuściła Albę i udała się, by wzrastać pod większą osłoną. W tym czasie ks. Alberione rozpoczął na wszystkich frontach ofensywę na rzecz Towarzystwa św. Pawła. W Susie dziewczęta znalazły schronienie, przybywając na wezwanie do konkretnej pracy. Wprawdzie pierwszy okres rozwoju nie poskąpił im również trudnych doświadczeń, ale obyło się bez burz podobnych do tych w Albie.

Aby w pełni zachować chronologię wydarzeń, należy powiedzieć, że jako pierwsi przybyli tam na „zwiady” Aniela Boffi i młody Bartłomiej Marcellino (ten twardy drukarz-kleryk jeszcze nie wiedział, że pewnego pięknego dnia ks. Alberione pośle go za lądy i oceany, aż do Japonii, gdzie stanie się znany dzięki swojej rozgłośni radiowej). Miało to miejsce 16 grudnia 1918 roku. Dwa dni później wyruszyła właściwa wyprawa, w skład której weszły: Teresa Merlo, Emilia Bianco — składaczka, Katarzyna Petean - uciekinierka z ogarniętej wojną Friuli oraz Marysia Prinotti. Trzy ostatnie dziewczęta zaledwie trzynastoletnie. Dwie następne dotarły później. Były to Henryka Morando i Maria Delpiano. W okresie największego rozkwitu wspólnota liczyła około dwunastu dziewcząt.

*

Dla dziewcząt miasto Susa stanie się niczym Antiochia Syryjska dla pierwszych uczniów Ewangelii. „W Antiochii też - czytamy w Dziejach Apostolskich (Dz 11, 26) — po raz pierwszy nazwano uczniów chrześcijanami”. Podobnie i w tym przypadku, choć na mniejszą skalę. W krótkim czasie ludzie zaczęli odnosić się Z sympatią do grupki dziewcząt, nie wyróżniających się szczególnym ubiorem, których życie toczyło się między domem, drukarnią, kościołem i księgarnią. Ponieważ zawiesiły w księgarni wielki obraz św. Pawła Apostoła, zaczęto je nazywać w dialekcie piemonckim ,,le fije d’San Paul” — Córki św. Pawła. Nazwa ta przeniesiona słowo w słowo do języka włoskiego utrwaliła się w nim raz na zawsze, ubogacona całym znaczeniem dosłownym i duchowym. Córki — to znaczy uczennice i naśladowczynie Apostoła, dla którego głoszenie Chrystusa stało się życiem.

Miasto, poczynając od kurii biskupiej, zaakceptowało w końcu tę odważną ekipę. Oczywiście ich dom był w opłakanym stanie, ale one nie przejmowały się niewygodami. W 1921 roku przyjęły u siebie po raz pierwszy nowego biskupa Huberta Ros- si. Stan domu wprowadził go w zakłopotanie, podobnie jak ks. kanonika, który mu towarzyszył. Wkrótce potem napisał: „Nigdy nie miałem okazji widzieć tak nędznego mieszkania, tak biednego, jak dom zamieszkały przez siostrę Teklę Merlo i jej aspi- rantki do życia zakonnego”. Nie było nawet odpowiednich warunków do praktykowania regularnej modlitwy oprócz odprawianej Mszy św. Znaleziono jednak na to radę, chodząc na modlitwy od kościoła do kościoła.

Rezygnowały ze wszystkiego: co można odłożyć, zostaje odłożone, ponieważ najważniejsza rzecz to wygrać bitwę o „La Valsusa”. Ta grupka Córek, które jeszcze wczoraj nie wiedziały nic o składaniu, łamaniu, druku, chciała przywrócić do życia tygodnik diecezjalny. I to już w pierwszych dniach stycznia. Oby dowiedzieli się o tym na czas felietoniści, korespondenci i jak najszybciej przysyłali materiały.

A one po raz pierwszy w życiu - z tekstami w ręku, z ryzami papieru - stanęły przy maszynach, przyjaznych i nieprzyjaznych zarazem, które trzeba było ujarzmić. Dni i noce pełne trudu, prób, niepowodzeń, poprawek, modlitw oraz osłupienia tych, którzy przynosili artykuły, spodziewając się zastać normalnych, znających swój fach drukarzy, działających według powszechnie przyjętych zasad... Tymczasem odkryli, że drukarnia to te dziewczęta i nic więcej. Teresa, kiedy brakowało prądu, musiała umieć ręcznie obsługiwać drukarkę delikatnymi rękami hafciarki. Czyż nie mieli racji ci księża i kanonicy z Alby, którzy nazywali Wielebnego Teologa „szaleńcem”?

A jednak dziewczęta zwyciężyły. Przygotowany przez nie „La Valsusa” ukazał się już w pierwszych dniach stycznia 1919 roku. Zaledwie pięćset egzemplarzy pierwszego numeru, nie miało to jednak znaczenia. Wraz z przybyciem dziewcząt diecezja Susa odzyskała głos. To wydarzenie postrzegali wszyscy z dumą jako swoisty znak promocji nie tylko religijnej, ale również kulturalnej.

Sympatia dla Córek św. Pawła rosła i objawiała się w różnych sytuacjach, np. podczas pożaru, który pewnej listopadowej nocy 1919 roku zniszczył niemal cały ich dobytek. Teresa wspominała: „Skoro tylko miasto dowiedziało się o tym, wielu przedstawicieli z najlepszych rodzin zjawiło się, by nam pomóc. Jedni pytali czego potrzebujemy i chcieli nam pożyczyć niezbędne rzeczy. Inni chcieli, byśmy zamieszkały w ich domach. Te przejawy życzliwości wzruszały nas wszystkie”. Wiele jeszcze innych uprzejmych gestów spotkało Córki św. Pawła ze strony mieszkańców Susy, także w drobnych sprawach. Dalej Teresa pisała: „Przez nieuwagę wielokrotnie zostawiałyśmy drzwi sklepu otwarte na noc i kilka razy w południe, kiedy szłyśmy na obiad, a nawet jednej kartki nam nie brakowało. Kiedyś sąsiedzi przyszli nas o tym zawiadomić, kiedy już zapadła noc”.

Ręczna obsługa maszyny drukarskiej wymagała od Teresy ogromnego wysiłku, często nie była w stanie podołać tej pracy, zwłaszcza że angażowała się także w inne sprawy związane z wydawaniem gazety. Z czasem więc przybył z Alby pewien chłopiec, by zająć jej miejsce przy maszynie drukarskiej.

Jednym ze współpracowników „La Valsusa” był Ludwik Chie- sa z Turynu, adwokat i dziennikarz o długiej i bogatej karierze, bardzo wiarygodny, gdy idzie o wyrażanie opinii zawodowych, co czynił zawsze z całą otwartością. Przyjeżdżał co tydzień z Turynu do Susy, przywożąc artykuły do gazety, mógł zatem przyjrzeć się dobrze Teresie Merlo w działaniu. Zostawił nam taki oto opis: „Nigdy nie zapomnę inteligencji i serdeczności, jaką okazywała mi Teresa Merlo podczas tych lat naszej wspólnej pracy nad ciągłym ulepszaniem gazety. Wykazywała ogromną troskę o druk: zajmowała się pilnie korektą, wyborem najlepszej czcionki na tytuły (a nie było wówczas wielkiego wyboru), doskonaleniem nakładu. Pod jej kierunkiem dziewczątka te czyniły cuda, biorąc pod uwagę ich brak doświadczenia i bardzo ograniczone środki, jakie miały do dyspozycji. Nakład gazety wykazywał jednak stały wzrost”.

Alberione powiedział im przed wyjazdem do Susy: „Zostaniecie tam kilka lat, w ciszy...” Nie zapomniał o nich. Oprócz wymiany korespondencji co roku latem jeździł do nich na kilka dni uzem z ks. kanonikiem Chiesa. W ten sposób każda z dziewcząt mogła z nim porozmawiać, zwierzyć się, podzielić problemami i trudnościami.

Te okresowe spotkania były okazją do działalności można by rzec „prawodawczej”. Było to bowiem zgromadzenie w trakcie powstawania, bez własnych, wypróbowanych przez czas reguł życia. Nie można też mówić o analogii do innych zgromadzeń żeńskich, gdyż zadania i cele tej wspólnoty były zupełnie nowe. Stąd wszystko lub prawie wszystko działo się po raz pierwszy, bez praktyki i bez pouczających precedensów, które nadałyby tym działaniom kierunek.

Trzeba więc, by od czasu do czasu zjawił się osobiście w Susie Wielebny Teolog. Wówczas on sam był „chodzącą” regułą. Kiedy zaczynał rozmawiać serdecznie z dziewczętami, miał już za sobą wiele godzin modlitwy. Jego decyzje i sugestie czerpały swe uzasadnienie z głębokiej myśli, która stanowiła trzon reguły zgromadzenia: kobieta jest powołana, tak jak mężczyzna, do pełnienia misji, jest posłana, tak jak on, do wypełniania swoich specyficznych funkcji, które nie są uzupełniające, ale kluczowe, na równi z „męskimi”. A zatem wszystkie kwestie rozwiązywane były powoli, każde postępowanie lub inicjatywa zostały utrwalone lub zapomniane w zależności od tego, czy były zgodne lub nie z tym podstawowym założeniem.

Dziewczęta były przekonane, że to Pan przemawia głosem Wielebnego Teologa, a zatem wystarczy przypomnieć sobie, jak to było najpierw z Abrahamem, a potem z Pawłem, i tak uczynić: na powołanie — odpowiedzieć, a będąc posłanym — wyruszyć. Susa nie była tylko nowym miejscem, była już misją, a życie tych Córek św. Pawła będzie misją, która nigdy się nie skończy. Teresa Merlo zachowała to wszystko w swoim sercu i szybko pojęła, na czym polega posłuszeństwo. Umiała traktować je jako zdolność do skutecznej odpowiedzi na zaproszenie Boga, nie jako obowiązek, nie jako przymus lub ucieczkę od odpowiedzialności. W posłuszeństwie trzeba niejednokrotnie spuścić oczy, ale zamknąć je — nigdy!

Ks. Alberione przywoził do Susy wieści z Alby. Czasem pojawiała się pokusa, by stamtąd odejść i przenieść się gdzie indziej (były niezwykle nęcące propozycje, np. od bardzo wpływowego kardynała Piotra Maffi, który chciał, by ks. Alberione ze swym dziełem przeniósł się do jego diecezji).

A więc wieści z Alby, gdzie niechęć do Wielebnego Teologa ze strony środowisk kościelnych nie ustała, a konflikt zaognił się nawet, przyjmując polityczno-antyklerykalną formę, czyniły wiele hałasu. O tym jednak dziewczęta z Susy wiedziały zapewne niewiele, gdyż ks. Alberione nie należał do osób, które dramatyzują. Przeciwnie, upraszczał maksymalnie problemy i sytuacje. W tym czasie w Albie grupa dziewcząt pod kierunkiem Anieli Raballo prowadziła działalność na rzecz Szkoły Drukarskiej, która stale powiększała grono swych uczniów.

W październiku 1919 roku został wyświęcony pierwszy z uczniów - Józef Giaccardo, którego ks. Alberione spotkał jako dwunastoletniego chłopca w Narzole.


Miasteczko paulińskie 

Wiadomości z lata 1921 roku napawały entuzjazmem. W roku poprzednim ks. Alberione zakupił pięć hektarów gruntów na skraju miasta, między dwiema alejami, rzeczką Cherasca a linią kolejową Asti-Alessandria. W rok później, w sierpniu, był już gotowy ogromny, pięciopiętrowy budynek, który natychmiast zajęli chłopcy i drukarnia. Powstała ona dzięki wyjątkowo szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. W Sesto San Giovanni zbankrutowała drukarnia specjalizująca się w wydawnictwach pornograficznych i antyklerykalnych. Pierwszą osobą, która się o tym dowiedziała, był Wielebny Teolog. Pośpieszył na miejsce z grupą chłopców z Alby. Błyskawicznie wszystko zostało zakupione, zdemontowane i przewiezione do Alby. Pierwszy, zasadniczy akt historii paulińskiej miał miejsce dnia 5 października 1921, kiedy to pięciu chłopców, którzy złożyli już śluby w 1917 roku, oraz ośmiu innych kleryków, przybyłych z seminarium z Alby, powołało do życia, razem z ks. Alberione, Towarzystwo św. Pawła, oficjalnie nazwane tak po raz pierwszy, wyodrębniając się tym samym ze Szkoły Drukarskiej. 

Zaraz potem ks. Alberione wezwał murarzy, by powiększyli dopiero co zbudowany gmach. A to wszystko stanowiło tylko część mającego wyrosnąć na łąkach za Albą „miasteczka pau- lińskiego”, nad którym w przyszłości będzie górowała sylwetka świątyni wzniesionej ku czci św. Pawła Apostoła.

Wreszcie nadeszło lato 1922 roku. Biskup Re, przekonany o wartości tego dzieła, udzielił 22 czerwca święceń kapłańskich kolejnym braciom. Tym sposobem liczba księży paulistów wzrosła do czterech, a Jan Baptysta Ghione, Sebastian Trosso, Angelo Fe- noglio dołączyli do ks. Giaccardo.

Teresa i pozostałe dziewczęta, myśląc o Albie, miały w pamięci ciasnotę pokoików i pracowni, gdzie pracowały jedna obok drugiej. Tworzyły tak małą i ukrytą grupę... Teraz, po tylu niedostatkach, przyszedł czas tryumfu. Z radością przyjęły zaproszenie na kilka dni do Alby, by odwiedzić rodzinę i wziąć udział w rekolekcjach, zobaczyć wielkie nowości, odetchnąć atmosferą zwycięstwa.

Komentarze