3. Kobiety w służbie nowego apostolatu

Także kobiety w prasie? Ależ tak! Niepodobna je przecież pominąć. Rzecz jednak była tak nowa i niepokojąca, jak na owe czasy i miejsce, że choć Wielebny Teolog stale o tym myślał, nigdy o tym nie mówił. Jednocześnie śledził zapał katolickiego ruchu kobiet, ich kongresy, publikacje, zaangażowanie kulturalne i społeczne, a w 1911 roku osobiście zabrał głos w debacie, pisząc pewną książeczkę. Opublikował ją w 1915 roku pod tytułem: Kobieta włączona w kapłańską gorliwość.

Tak sformułowany tytuł przywodził na myśl vademecum lepszego wykorzystania umiejętności kobiety w parafii. Rzeczywiście, zawierał również takie wskazówki, dzięki szerokiej i szczegółowej kazuistyce. Ale „gorliwość”, do której autor pragnął włączyć kobietę, dotyczyła apostolatu wewnątrz Kościoła i na zewnątrz — w rodzinie, a także poza nią. Zaangażowanie apostolskie kobiety było zdaniem ks. Alberione potrzebne wszędzie, ponieważ „nie ogranicza się do dobroczynności czy podźwignięcia bytu robotników: jej działanie zmierza wyżej, to znaczy do uzdrowienia moralnego i religijnego społeczeństwa (...). Dzisiejsza kobieta nie spełniłaby w całości swego obowiązku matki, gdyby nie zatroszczyła się o to, aby jej dzieci otrzymały w szkole wychowanie religijne”.

Książka przedstawiała także zadania kobiety wobec prasy katolickiej i obfitowała w konkretne, praktyczne przykłady. Wreszcie ogarniała całą dziedzinę publicystyki, twierdząc, że nie ma chwili, etapu czy funkcji, w której można by pominąć umiejętności kobiety, poczynając od pierwszorzędnej funkcji - pisania: „Nade wszystko kobieta, jeśli ma przygotowanie, powinna pisać”.

Alberione nie czynił w książce żadnej wzmianki o swoich planach. Nie rzucał przedwczesnych wyzwań wobec wąskich horyzontów myślowych wielu jemu współczesnych. Łączył się zdecydowanie z tymi wszystkimi, którzy starali się wyzwolić życie i działanie katolików z bierności i przygnębienia: „Nie zasilajmy szeregów ludzi poddających się losowi... Nie bądźmy zalęknieni... Do nas należy XX wiek, bo w tym właśnie wieku przyszło nam żyć i działać. Musimy być z tego wieku, a więc starajmy się zrozumieć jego potrzeby i uczmy się je zaspokajać. Dzisiaj liczy się organizacja, a zatem zorganizujmy dobro i ludzi dobrych; dzisiaj rozkrzewia się zamiłowanie do czytelnictwa, a zatem przygotujmy dobre lektury; dzisiaj rozmawia się ze wszystkimi i o wszystkim, a zatem przygotujmy się i mówmy także i my... Należymy do naszych czasów i doprowadźmy do tego, aby również kobieta do nich należała...”

*

Tylko jeden człowiek wiedział niemal wszystko o początkach, rozwoju i niepewności planów Alberione. Był nim właśnie jego przyjaciel i doradca duchowy, ks. Franciszek Chiesa, późniejszy proboszcz kościoła świętych Kośmy i Damiana w Albie, kanonik katedralny, jeden z najbardziej światłych ludzi w diecezji. Razem rozważali przeczucia i plany, dziedziny i sposoby działania, czujni, by trafić na najwłaściwszy moment, tak jak to czynią właściciele winnic w trosce o swoją winorośl.

I oto nadarzyła się świetna okazja: we wrześniu 1913 roku biskup Re powierzył ks. Alberione kierowanie lokalną gazetą „Gazzetta d’Alba”. Był to jeden z pierwszych tygodników diecezjalnych we Włoszech, założony w 1882 roku przez przewidującego biskupa Wawrzyńca Pampirio. Drukowano na początku tysiąc pięćset egzemplarzy - Alberione w ciągu kilku lat zwiększył nakład do dziewięciu tysięcy. W ten sposób urzeczywistnił się jego pierwszy, pełny kontakt z prasą. Taki oto był prolog przybliżający jego przygodę, która faktycznie rozpocznie się w roku następnym.

Było lato 1914 roku, jedno z najbardziej katastrofalnych w tym wieku. 28 czerwca został zamordowany w Sarajewie arcyksiążę Ferdynand wraz z małżonką, następca tronu Austro-Węgier. Dwór austriacki oskarżył o zbrodnię Serbię, a po odrzuceniu ultimatum, 28 lipca 1914 roku, wypowiedział jej wojnę.

Akurat cztery dni wcześniej ks. Alberione zakupił dwie maszyny drukarskie w turyńskiej fabryce „Nebiolo”, płacąc za nie złotymi napoleonami. Umieścił je w Albie, w budynku pod numerem 2 przy Placu Cherasca (dzisiaj Plac biskupa Grassi).

Europa jakby oszalała: 1 sierpnia Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji, a w dwa dni później Francji. 5 sierpnia Wielka Brytania wypowiedziała wojnę Niemcom, a nazajutrz Austriacy uczynili to samo wobec Rosjan. 11 i 13 sierpnia Francja i Wielka Brytania przystąpiły do wojny z Austrią.

W takiej oto sytuacji, 20 sierpnia (dzień, w którym umarł papież Pius X), ks. Alberione założył Towarzystwo św. Pawła, które w przyszłości miało się rozprzestrzenić na całym świecie. W owym czasie tworzyli je jedynie dwaj chłopcy, których zawodowy drukarz „uczył fachu”. Miało ono świadomie zamaskowaną nazwę: „Szkoła Drukarska Małego Robotnika”. Wszystko tu było niewielkie i ukryte - w tym samym budynku mieszkanie i pracownia.

Pod koniec 1914 roku było już sześciu chłopców. Po pewnych zmianach i kilku przeprowadzkach Towarzystwo znalazło wreszcie stałą siedzibę: drukarnię, która mieściła się przy ulicy Baluardi, i dom chłopców przy ulicy Mazzini. W ten sposób opustoszały (wiosną 1915 roku) pomieszczenia przy Placu Cherasca, najpierw część mieszkalna, potem reszta. Alberione zadecydował wówczas, że zamieszkają tu dziewczęta.
Ale po co dziewczęta? W jakim celu?

Ciekawskim Wielebny Teolog udzielał możliwie najbardziej wymijającej odpowiedzi. Tam, gdzie była szkoła drukarska, pojawił się nowy szyld: „Pracownia dla Kobiet”. Została otworzona 15 czerwca 1915 roku. Dwadzieścia dni wcześniej Włochy przystąpiły do wojny z Austrią.

15 czerwca 1915 roku uważa się za dzień narodzin Córek św. Pawła, które wówczas tak naprawdę jeszcze nie istniały. „Pracownią dla Kobiet” zajmowała się tymczasem dwudziestodziewięcioletnia panna, zatrudniona w zakładzie winiarskim Caiissano di Alba, nazwiskiem Aniela Maria Boffi, rodem z Novi Ligure. Miała zostać siostrą klauzurową; posiadała zresztą ku temu predyspozycje - surowe zasady i energię. Później wielkodusznie zrezygnowała z tego pragnienia, by nie opuścić samotnej i niedołężnej matki. Była katechetką w kościele kanonika Chiesa. On właśnie wskazał ją ks. Alberione jako właściwą osobę dla jego zamierzenia.

Teraz jednak potrzebne były dziewczęta. Tutaj rzecz miała się inaczej niż z chłopcami, ponieważ ci, którzy jako pierwsi poszli za ks. Alberione, byli mu dobrze znani i już ukierunkowani przez niego do życia w seminarium. Istniała tu, krótko mówiąc, pewna logiczna ciągłość. Nie było jednak żadnej logiki w tym, że ojciec duchowny seminarium zakłada „Pracownię dla Kobiet”, umieszczając w niej ową robotnicę z Calissano i udając się na poszukiwanie innych dziewcząt. Co chodziło po głowie ks. Alberione i dlaczego biskup patrzył na to i milczał?

Takie pytanie stawiała sobie coraz większa część diecezjalnego duchowieństwa, które widziało odtąd w Wielebnym Teologu publiczne zagrożenie. Nikt jeszcze nie wiedział, że ks. Alberione przygotowywał w ten sposób grunt pod nową działalność, która będzie musiała sprostać wszystkiemu, co okaże się konieczne dla ewangelizacji w najbliższych dziesięcioleciach. Biskup mądrze trzymał stronę Gamaliela z Sanhedrynu, nie przyłączając się ani nie przeciwstawiając: miał nadzieję, że Alberione i jego plany „pochodzą od Boga”. Kanonik Chiesa podtrzymywał biskupa na duchu i wspierał Wielebnego Teologa. Ten zaś modlił się godzinami, a kiedy wstawał z klęczek, miał już w głowie kolejny punkt swojego programu.

Dziewczęta! Tak, one były jego najnowszą troską. Nie było wszak seminarium, skąd można by je wezwać, musiały więc przyjść ze swoich domów. Ale nie tak, jak to robiło wiele dziewcząt wstępujących do dobrze już znanych zgromadzeń zakonnych. Tutaj trzeba było posłać po dziewczyny do szycia ubrań wojskowych (otrzymano już zamówienie), a następnie przygotować je do tego, by stały się „odmiennymi siostrami w odmiennym świecie”, kierującym się regułami, których dotąd nie znano; by wykonywały prace, których nikt przedtem nie wykonywał.

W tamtych czasach, kiedy nie brakowało jeszcze powołań, w wielu rodzinach była ciotka zakonnica, która w pewnym stopniu wskazywała drogę poprzez rady i przykład swojego życia. Te jednak będą siostrami pozbawionymi takich rad, wzoru, tradycji. I przyjdzie im wytrzymać próbę pierwszego okresu, który będzie niezmiernie żmudny, a w dodatku na wpół utajony.

Należało więc poszukać pierwszych dziewcząt bardzo starannie, mając na uwadze powszechnie uznawane cnoty, ale również szczególną odwagę w podejmowaniu z zapałem nowych zadań. Pierwsze dziewczęta miały się stać podstawą i wzorem dla innych.

I tak ks. Alberione, krok po kroku, dotarł wreszcie do osoby, która wydawała się mieć wszystkie te przymioty. Przypomniał sobie o Teresie Merlo, mieszkającej w pobliskim Castagnito - dwie godziny pieszo od Alby.

Komentarze