5. Pakt z Bogiem

Ks. Alberione miał z powrotem wszystkich w Albie. Oprócz paulistów, których było łącznie z uczniami ponad stu siedemdziesięciu, także Córki św. Pawła, które wraz z uczennicami liczyły około pięćdziesiąt osób. Miasto Alba zaczęło zwracać uwagę na tę szczególną, dużą i żywą grupę, mieszkającą na zabudowanych obecnie podmiejskich łąkach. Młodzi ludzie obojga płci, różnie ubrani, księża i klerycy w sutannach (ale nie zawsze), inni po cywilnemu. W cywilnym ubraniu były także wszystkie dziewczęta. Na ogół byli tolerowani, mając za obrońcę biskupa. Ciągle jednak brakowało im oficjalnego zatwierdzenia w diecezji.

Mieszkańcy Alby nie zdawali sobie jeszcze sprawy z tego, jaki charakter miało ich powołanie. Zauważyli jednak bardzo szybko coś niezmiernie ważnego: jak i ile pracowali wszyscy bez wyjątku, także najmniejsi i najmniejsze. I wcale nie dlatego, że Wielebny Teolog przekonywał wszystkich wątpiących i powoli przyzwyczajał do tego przeciwników - tak powiedzieć nie można. Stało się dla wszystkich jasne, że wokół niego nie traci się czasu. Od zwykłego chłopca czy dziewczyny po księdza już wyświęconego lub też kleryka, który wyruszył na wojnę i powrócił z niej w randze kapitana, jak Sebastian Trosso.

Ciągle pracowały maszyny drukarskie, a wozy wysyłkowe jeździły tam i z powrotem na stację kolejową. Wielebny Teolog mówił wprawdzie, że nie zawsze tak będzie: „Zobaczycie, pewnego dnia pociągi przyjadą aż tutaj, by zabrać prasę i książki”. I naprawdę któregoś dnia przyjedzie tam pociąg, a on zdąży to jeszcze zobaczyć.

Wysyłano właśnie egzemplarze ,,Vita Pastorale” (Życie duszpasterskie). Miesięcznik ten otrzymywali wszyscy proboszczowie we Włoszech, cenny i pomocny w pracy parafialnej. Był bardzo pożyteczny także dla wydawcy: zapoznawał szerokie kręgi ludzi z działalnością wydawniczą Towarzystwa św. Pawła. Dalej, by konkretnie pomóc w pracy proboszczom, powstały w 1923 roku „La Domenica” (Niedziela) i „La buona parola” (Dobre Słowo). Te zręczne cotygodniowe publikacje były przeznaczone dla wiernych. Pierwsza, by pomóc im uczestniczyć we Mszy św. niedzielnej odprawianej w języku łacińskim, druga natomiast miała stanowić pomoc dla katechezy. Niedługo potem ukazały się w Albie także czasopisma: dla dzieci „II Giornalino” (Gazetka) oraz "L’Aspirante” (Kandydat) - dla najmłodszych należących do Akcji Katolickiej. To ostatnie pismo założył w Carpi młody ksiądz, Zenon Saltini, przyszły twórca Nomadelfii (wioska-wspólnota wychowująca według zasad chrześcijańskiej miłości i braterstwa - przyp. red.).

Ukazywały się także książki, liczne biuletyny parafialne, wydawnictwa przeciw bluźniercom... Nieustanna praca i pośpiech.

Także dla Córek, które pracowały przy książkach, korektach, składaniu arkuszy i zszywaniu; przekładały codziennie niezliczone mnóstwo paczek i tony papieru. A ks. Alberione często do nich zaglądał i zwracał uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Powtarzał dziewczętom: „Któż bardziej od was powinien się troszczyć o to, by książki były piękne?” Jego surowa pedagogika, wpajana im minuta po minucie, wskazywała pracowitość jako podstawę wszystkiego, czego każdy się spodziewa, pragnie dla siebie i dla innych na płaszczyźnie naturalnej i nadprzyrodzonej. Pracować, aby się utrzymać, aby rozpowszechniać Ewangelię, aby zbawiać dusze, poczynając od swojej własnej...

Był twardy i wymagający przede wszystkim wobec samego siebie, do tego stopnia, że narażał swoje zdrowie i życie. I taki był wobec wszystkich swoich synów i córek. Nie było taryfy ulgowej. W ostateczności powtarzał stare powiedzenie, według którego można odpocząć, zmieniając zajęcie.

Ks. Giaccardo opisał w następujący sposób to, czego Alberione wymagał od swoich podopiecznych: „Drogi ojciec (...) tak wyjaśnił naturę studiów w domu: uczyć się połowę czasu, a nauczyć się podwójnie, tzn. uczyć się jedną godzinę, a umieć tyle, ile można się nauczyć w ciągu czterech godzin. Zawarł on pakt z Panem. Młodzi ludzie od dobrej prasy nie otrzymują pełnego wykształcenia tylko dzięki nauce. Powinni także pracować, lecz żeby być apostołami dobrej prasy, muszą umieć dużo więcej niż zwykli księża. A zatem Wielebny Teolog każe nam pracować i modlić się, Pan zaś sprawi, byśmy się nauczyli poczwórnie. I to nie dotyczy tylko studiów, ale całego życia. Aby w to uwierzyć, potrzebna była przede wszystkim wielka wiara. Wtedy Wielebny Teolog mógł sprawdzić, czy tak jest w przypadku wszystkich przebywających w domu: jeśli ktoś pozostaje w tyle, to dlatego, że nie ma wiary. Jeden wart jest czterech. Kto nie czuje się na siłach, by tak postępować, kto nie ma tej wiary, niech idzie uczyć się gdzie indziej, gdzie będzie mógł się uczyć cztery godziny i tyleż umieć”. Jest to znany w historii paulistów Pakt lub tajemnica powodzenia zawarty przez ks. Alberione z Panem.

Mistrzyni Tekla musiała również opanować metodę Założyciela, respektując jego Pakt, i sprawić, by wszystkie Córki były zdolne do takiego samego zaufania. Ten szczególny kontrakt między niebem a ziemią dał już o sobie znać w jej przypadku, gdy tylko przybyła z Castagnito, a także później, w następnych latach. Będzie o tym mówił sam Alberione w jednym ze swoich pism z 1954 roku: „(Teresa) wstąpiła, a pierwsza rzecz, jaką uczyniła, to położyła się do łóżka; szybko jednak wzbudziła u wszystkich poważanie i szacunek. Wówczas Pan podjął się zadania zawartego w naszym Pakcie lub tajemnicy powodzenia, który służy zawsze w poważniejszych sytuacjach”. Ktoś zazwyczaj pozostawał pesymistą, „ale Pakt stale się odnawiał (...) a wszystko to razem pokazało, jak Pan działa prawie niespostrzeżenie, ale skutecznie, i że dobroć oraz rozwaga przewyższają siłę fizyczną i wiedzę”.

Dzieło formacji Córek było dość uciążliwe: w żadnej wspólnocie życia konsekrowanego nie było podobnych rzeczy, podobnych wymagań. To rodziło u niektórych rodziców wątpliwości. Dziwną reakcję rodziców wywoływała np. wiadomość, że córka, która poszła do ks. Alberione, na razie nie ma odpowiedniego stroju, jak wszystkie siostry, a w dodatku zobowiązana jest do wysiłku przez długie godziny, a także potem, zawsze... Dochodziło nawet do tego, że podczas gdy ks. Alberione wygłaszał kazanie do wspólnoty, wdzierali się rozwścieczeni rodzice, by zabrać swoje dziecko.

W sercu tego dzieła selekcji i formacji żeńskiej była Tekla, zdominowana oczywiście przez Założyciela, ale równocześnie w swej pokorze świadoma, że pewne trudniejsze wskazówki wymagają przełożenia na język zrozumiały dla kobiety. Aby doprowadzić do zaakceptowania istoty rzeczy, trzeba zwrócić uwagę na formę i sposób. Tekla z pewnością nie wprowadzała zmian ani też nie łagodziła istotnej surowości reguły paulińskiej. Dla niej wszystko, co wychodziło z ust Założyciela, było słowem Bożym i to jej wystarczało. Wiedziała jednak, że musi pomóc dziewczętom, by zrozumiały i pokochały to słowo.

To, że od chłopców i dziewcząt wymagano podobnego stylu życia, wyjaśnia choćby częściowo ich przedsiębiorczość i odwagę we wszystkich przedsięwzięciach i wojażach poprzez świat, bez środków, bez pomocy. W ten sposób zahartowano ich w Albie, taką metodą nauczono ich opanowywać obawy i zniechęcenia. Należy dodać coś jeszcze: Jakubowi Alberione pomogły czas i miejsce. Jego zasługą było to, że dobrze je odczytał.

Tych chłopców i dziewczęta, tak bogatych w zdolność do poświęcenia i zarazem w przedsiębiorczość, odkrył on sam, przemierzając okoliczne pagórki, jeden po drugim, i poznając wioski, osady, parafie, widząc jak żyją rodziny. Oceniał ich, przyglądając się twarzom ojców i matek, kiedy przybywali do Alby piechotą lub na furmankach (on także po raz pierwszy dotarł do seminarium na furmance zaprzężonej w krowę). Niektórych z nich „poznał”, nigdy ich osobiście nie spotykając. Wystarczyła mu informacja skąd pochodzą. To pozwalało mu odgadnąć atmosferę rodzinną, sposób wychowania dzieci, styl życia. Z taką wiedzą i poczuciem więzi pomylić się w wyborze było znacznie trudniej.

Ciągle jednak pozostawało dziełem tajemniczym owo rodzenie się i wzrastanie obu wspólnot w czasach tak bardzo nieprzychylnych, pełnych niezrozumienia i podejrzliwości. Wciąż intrygował fakt, że tyłu młodych ludzi oddawało się życiu, w którym modlitwa przeplatała się z dźwiganiem ciężarów. Było ono wypełnione książkami do przeczytania, dla których musieli być krytykami, i tekstami do drukowania, przy których musieli wykonywać wszystkie czynności drukarskie. Wykonywali też wiele innych zawodów - w zależności od potrzeb byli murarzami, cegielnikami, wytwórcami papieru, piekarzami itp. Dziewczęta natomiast musiały opanować zasady dogmatyki i rachunkowości. Temu wszystkiemu zaś towarzyszyła coraz żarliwsza, coraz dłuższa modlitwa, ponieważ on, Pierwszy Mistrz, chciał, aby trwała trzy, cztery godziny dziennie.

Dziewczęta musiały zrezygnować z drobnych, zwyczajnych radości zakonnic: znanej i szanowanej nazwy kongregacji, a także stroju. Właśnie habit, według zwyczaju epoki, był tym elementem, który nadawał wiarygodność i uznanie, płynące z faktu publicznego złożenia ślubów uroczystych, i oznaczał przynależność do wspólnoty życia konsekrowanego.

Nic z tych rzeczy. Mistrzyni Tekla wyruszyła pierwsza tą nową drogą, prowadząc za rękę dziewczęta i doświadczając nieoczekiwanych zdarzeń. Był z nimi ks. Alberione, by dodać im otuchy. Nie, to nie był świat całkiem nieznany - miał swoje osiągnięcia i swoje zwycięstwa.

I opowiadał im o zwycięzcach: Tekla poznała w ten sposób Alfonsa Rodrigueza, hiszpańskiego kupca z przełomu XVI-XVII wieku. Mając czterdzieści dwa lata, stracił żonę i dzieci. Nieszczęście rzuciło go na drogę świętości, a była to droga wymagająca dużej pokory: przez trzydzieści cztery lata pełnił funkcję furtiana w klasztorze jezuitów w Palma na Majorce. Oto człowiek do naśladowania - nauczał Alberione. Bóg ubogacił tego furtiana wyjątkową mądrością, czyniąc go niezwykle poszukiwanym doradcą, a także pisarzem. Przełożeni domagali się od niego książek o duchowości, Kościół ogłosił go świętym, uczynił z niego przykład wielkoduszności.

A Jan Maria Vianney, „Proboszcz z Ars”, zmarły w 1859 roku, o którym tyle się mówi? Tekla znała tę postać i wiedziała, że papież Pius XI zamierza ogłosić go świętym (nastąpiło to w 1925 roku). Od Alberione dowiedziała się, że ten patron proboszczów został odesłany z seminarium z powodu braku zdolności. Między innymi nie dawał sobie rady z łaciną. Postanowił więc odbyć długą pielgrzymkę, oczywiście pieszo, do sanktuarium wśród gór, by wyprosić łaskę nauczenia się tego języka. I tak się stało.

Nie ma nic za darmo, ale wszystko jest możliwe - podkreślał Alberione: mądrość Rodrigueza, łacina w wydaniu francuskiego proboszcza albo „jeden znaczy cztery”, tu i teraz, w Albie, ze św. Pawłem. Można się uświęcić także tutaj - między kaplicą, drukarnią, magazynem, pralnią, szkołą i katechezą u ks. kanonika Chiesa. Założyciel chciał mieć wiele świętych dziewcząt, świętych w szczególny sposób, jak to będzie powtarzał przez całe życie: „Święte ukryte przed oczyma wszystkich i widziane tylko przez Boga... Tak, takie święte będą czyniły dobro...”

Oto zadanie Mistrzyni Tekli: ukształtować w ten sposób siebie i pozostałe. Równocześnie, ponieważ nie ma tutaj czasu, by przejść spokojną szkołę kierowania innymi: trzeba modlić się, pracować, uczyć się, nauczać. Musiała sobie stawiać wiele pytań: czy naprawdę może sprostać temu wszystkiemu, mając tak słabe zdrowie? Czy może być nauczycielką, wzorem, przewodnikiem teraz, kiedy odkrywa, jak wielkie ma braki w wykształceniu? Gdy zaczyna sporządzać listę przeciwwskazań, gdy rozważa, że jej życiowe marzenia były zawsze zwyczajne, codzienne: być dobrą krawcową, dobrą siostrą, dobrą katechetką u ks. Pistone w Castagnito...

Nie należała do osób, które narzekają na stany ducha i wewnętrzne udręki (jedyny raz, na początku pełnienia obowiązków Przełożonej Generalnej, zdarzyło jej się paść publicznie na kolana, oskarżając siebie za nieliczne powołania. Nigdy więcej się to już nie powtórzyło: niektórym zapewne się to nie podobało). Wspierał ją duchowo ks. kanonik Chiesa, sama także dodawała sobie otuchy dzięki wrodzonemu poczuciu realizmu.

Nie marzyła o funkcji Pierwszej Mistrzyni, nie pragnęła jej; zgodziła się, ponieważ tak chciał ks. Alberione. A on punkt po punkcie dotrzymywał swoich obietnic: domy, drukarnie, gazety, książki, nowe powołania. A zatem należało być posłusznym, kiedy on mówił, że trzeba dużo pracować, coraz więcej...

I trzeba mu było również wierzyć, kiedy zapewniał, że można tego dokonać, będąc zwyczajnym człowiekiem. Powtórzyła to raz jeszcze w maju 1928 roku: „Nasze powołanie można nazwać nowym. Pan powołując nas do niego, użył specjalnego znaku swojej dobroci. Która z nas myślała o takim powołaniu? Pan zabrał nas tak jak Apostołów, z naszych pól, bez wykształcenia, proste, bez szczególnych talentów, i powołał nas do tego, byśmy pomagały innym poprzez prasę. My, jako pierwsze, mamy więcej zasług, jeśli pracujemy dobrze, ale jeśli pracujemy źle, to spada na nas tym większa odpowiedzialność”.
A zatem można, nawet jeśli stawia się pierwsze kroki jako „osoba niewykształcona i prosta”. Można, i nie są do tego potrzebne trzy dyplomy, jak w przypadku ks. kanonika Chiesa, czy stopień kapitana, jak u ks. Trosso. Można, bowiem także Proboszcz z Ars, oceniony z j. łacińskiego jako debilior, a potem debilissimus, stał się jednym z największych księży w dziejach chrześcijaństwa.

Komentarze