6. Pomiędzy entuzjazmem a nieufnością

Osiedlić się w jakimś mieście, oznaczało przede wszystkim poszukać, zdając się na łut szczęścia, mieszkania, odpowiedniego lokalu na księgarnię, otworzyć ją możliwie jak najszybciej i dać się poznać. Następnie, oznaczało to osobisty kontakt z biskupem, miejscowym duchowieństwem, parafiami i stowarzyszeniami. Wszystkim należało wyjaśnić, że za tą księgarnią nie kryje się jakaś firma, lecz mała wspólnota zakonna ze swoją przełożoną. Potem trzeba było pomyśleć o wyprawach do okolicznych miasteczek, wiosek i osad. Siostry - słabo obeznane, przynajmniej na początku, z komunikacją kolejową i autobusową - przemierzały z torbami pełnymi książek niezliczone ilości kilometrów piechotą, błądząc i często nadrabiając drogi. Czasami udawało im się wrócić do miasta przed nocą, ale nie zawsze.

Zdarzało się, że te niezwykłe „dwójki” spędzały całe tygodnie na wędrówkach od jednej wioski do drugiej. A przytrafiało im się niemal wszystko - raz doświadczały ludzkiej sympatii i życzliwości, innym razem przyjęcie było znacznie mniej serdeczne. Dwom siostrom, na przykład, przyszło spędzić noc w altanie, inne pościły mimo woli, nie mając śmiałości kupić żywności w sklepie, a tym bardziej wejść do baru.

Spotykały się także z nieufnością ze strony niektórych proboszczów, którzy nie byli w stanie uwierzyć, że te dziewczyny, obarczone ciężkimi torbami, są prawdziwymi siostrami katolickimi. Odmowa, oschłość, a nawet rewizje, podczas których w oczach policjantów czaiła się podejrzliwość... Niektóre siostry były tym wszystkim zniechęcone, ale przez posłuszeństwo kontynuowały wędrówki. Dla innych wyprawy te były zawsze ciekawe i wracały z nich wesołe, choć bardzo zmęczone.

Mistrzyni Tekla, podążając z nimi osobiście na pierwszy szlak, a potem towarzysząc im poprzez korespondencję, zdawała sobie sprawę, że ich życie zakonne musi zasadniczo być zakotwiczone w pewnych stałych punktach, ale stawało się aż nazbyt oczywiste, że nie można zwyczajów, harmonogramu czy regulaminu domu macierzystego automatycznie przenieść do filii. Dlatego zapoczątkowała pracę nad delikatną kwestią przystosowania obowiązków do konkretnej sytuacji. Tymczasem zarządziła, by miejscowe przełożone pozwalały na tygodniowy odpoczynek Córkom, które wróciły z długich wypraw. Następnie zalecała, aby wysłuchano z uwagą i należytym szacunkiem tego, co miały do powiedzenia, bo ich narzekania lub spostrzeżenia mogą wiele nauczyć.

Zaczęła także wysyłać listy okólne, będące dokumentami szczególnej wagi ze względu na uwagi i wezwania duchowe, wzbogacone zawsze realizmem, czasami zaś zawierające zarządzenia administracyjne.

W pierwszym okólniku z 29 grudnia 1929 roku znajdujemy przede wszystkim serdeczne zainteresowanie trudnymi problemami przystosowania się do konkretnych okoliczności. Najpierw Tekla zachęcała Córki do naśladowania Maryi: „Przyglądajmy się naszej Mistrzyni, Maryi, skromnej w spojrzeniach, powściągliwej w mowie, stale zajętej rozważaniem słów Jezusa, które zachowywała zawsze w sercu, uczynnej wobec wszystkich: sąsiadów, tych, którzy przychodzili z zamówieniami do św. Józefa; wszystkich traktowała dobrze, bez poufałości. Czy podoba wam się ten wzór?” Wydaje się, że z tych słów przebija swoista tęsknota za latami spędzonymi w Susie, gdzie łatwo było zareagować właściwie w danej sytuacji i przewidzieć reakcje. Teraz Córki mogły się znaleźć w sytuacji, kiedy będą niemile widziane, a nawet narażone na niebezpieczeństwo: , Jesteście niczym gołębice pośród błota, przypomnijcie sobie jednak, że Najświętsza Panna żyła w jeszcze gorszych czasach, w których błoto sięgało po szyję, lecz ona, jak śnieżnobiała gołębica, nigdy nie splamiła swej nieskalanej stopy”.

Należy powiedzieć od razu, a dotyczyć to będzie wszystkich filii Córek św. Pawła na świecie, że wyprawy apostolskie, prowadzenie księgarni i życie we wspólnocie były niezwykle pomocne, zwłaszcza na początku, kiedy w kilka osób trzeba było robić wszystko. Ich działalność na tym się jednak nie kończyła. Było jeszcze coś innego, w co moglibyśmy nie uwierzyć, gdyby nie wymowne świadectwo liczb. Te młode dziewczyny bowiem z ogromną siłą woli angażowały się w każdą formę dawania świadectwa.

Wiele im się udawało, ale zdarzały się też porażki. Płaciły drogo za brak doświadczenia, przeżywały złe chwile, wewnętrzne trudności, musiały walczyć ze swymi wadami. Jednakże znosiły to cierpliwie i szły naprzód, odnosząc sukces, który dzisiaj zaskakuje, a który wyjaśnić można, przynajmniej częściowo, ówczesnymi czasami i wewnętrzną siłą tych pierwszych Córek św. Pawła. Od samego początku bowiem były przyzwyczajone do surowego trybu życia, naznaczonego stałym zmęczeniem i wyrzeczeniem. Wyrosły w surowych i trudnych czasach, dlatego nie załamywały się łatwo w obliczu przeszkód i wyzwań.

Ich działania ożywiał duch misyjny, ciągle starały się robić więcej w tej dziedzinie. W zależności od miejsca i sytuacji angażowały się w lokalne życie religijne, ożywiając inicjatywy, które miały je ubogacić. W koncepcji ks. Alberione jedną z takich typowych inicjatyw były Dni Ewangelii. To niespodzianka prawie dla wszystkich, bo działania te angażowały także miejscowe duchowieństwo, wzbudzały zainteresowanie i pociągały wiernych. Poprzez nowości, które Córki stopniowo wprowadzały, coś, co wydawało się tylko księgarnią, stawało się wkrótce także atrakcyjnym miejscem spotkań, okazją do poznania nowych ludzi, sposobnością do przysporzenia Towarzystwu św. Pawła nowych zwolenników, a zwłaszcza nowych powołań.

Mistrzyni Tekla kładła ogromny nacisk na powołania. Prawdę mówiąc, kładła ogromny nacisk na wszystko: od codziennego porządku modlitw (rozpoczynających się rano modlitwą Benedicamus Domino, Deo gratias, a kończących się wieczorem wezwaniami do Maryi) do rocznego sprawozdania, które powinno dotrzeć do Alby przed 6 stycznia każdego roku. „Tak więc zachęcam was, byście punktualnie rozliczały każdy miesiąc... zapłacone czeki wysyłajcie jak najprędzej - tutaj trzeba je skontrolować”.

*

Wielki kryzys, który wybuchł w Ameryce w 1929 roku, dotarł wkrótce do Europy. Zwolnienia z pracy, stagnacja w handlu i gospodarce, redukcja wynagrodzeń wprowadzona zarządzeniem z 1930 roku, na mocy którego wynagrodzenie robotników zostało zmniejszone w trybie nakazowym o siedem procent, a pracowników państwowych o dziesięć procent. Pojawiła się ogromna presja, by obniżyć czynsze, ceny żywności, a równocześnie sekretarz partii faszystowskiej, August Turati, ogłosił publicznie, że banknot tysiąclirowy można sobie teraz oprawić w ramki na pamiątkę.

Także siostry zaangażowane w różne przedsięwzięcia doświadczyły namacalnie skutków tego krachu, który nacechowany był bezrobociem, bankructwami, protestami posiadających czeki. Bardzo wiele rodzin głodowało, mając długi u piekarza, rzeźnika itd. Publikowane na łamach prasy przewidywania ekonomistów były pesymistyczne na całym świecie: któż wie, jak długo może potrwać taka sytuacja...

Mistrzyni Tekla miała swoją własną wizję kryzysu. W tych warunkach, pisząc do Córek, zachęcała je do rozpowszechniania Biblii. I dodawała: „Niech was nie przeraża kryzys, na który wszyscy narzekają. Właśnie w czasach, które wydawały się najgorsze, w Kościele powstawały najpiękniejsze dzieła. Mamy za sobą Wszechmogącego, obyśmy Go nie obrażały grzechami”.

Trzeba jednak otwarcie powiedzieć, że propagowanie książek stało się zadaniem znacznie trudniejszym. W jednej z diecezji biskup zwrócił uwagę Córkom św. Pawła, by nie dziwiły się tylu odmowom - wszystkiemu winna nędza. „Nie pokazujcie jednak zbytnio, że jest wam przykro: gdzie nie możecie wejść z dobrą książką, zostawcie przynajmniej dobre słowo, pociechę, uśmiech”.

Te słowa wielkiego duszpasterza musiały zrobić wrażenie na Wcieli, skoro rozesłała je w jednym ze swoich okólników do wszystkich Córek wraz ze swoimi rozważaniami, mającymi złagodzić nieco sytuację i nastroje. Czasami, mówiła, „zapomina się, że pierwszym krokiem w dziele rozpowszechniania jest dobry przykład. Dlaczego zajmujemy się rozkrzewianiem? Aby czynić dobro duszom. A więc po co denerwować ludzi twardymi słowami, ostrymi odpowiedziami, kiedy spotyka nas niezbyt miłe przyjęcie czy wręcz zniewaga? To odpowiedni moment, by dać wyraz pokorze i łagodności. Chcemy być prawdziwymi uczennicami Jezusa? A więc naśladujmy Go... Pamiętajmy, że słowa miłe i pokorne w odpowiedzi na nieuprzejmość i odmowę są ziarnem, które wykiełkuje i zaowocuje wielkim dobrem”.

Te słowa były najlepszym obrazem postawy i charakteru Tekli. Uprzejma i najwierniejsza propagatorka wskazań Pierwszego Mistrza - tym razem sama wiedziała, co powiedzieć i jak powiedzieć. To ona tak naprawdę formułowała napomnienia i zachęty, zwłaszcza do pokory. Tekla mogłaby nosić imię: Siostra Magnificat, ponieważ nieustannie słowami i gestami zakotwiczona była w hymnie Maryi. Ten list nawiązywał dokładnie do jednego z fragmentów tego hymnu, w którym widzimy Boga, Ojca i Stwórcę, prawie po ludzku ceniącego w swojej służebnicy tę jedną cnotę: respexit humilitatem.

Tymczasem właśnie siłą pokory i odwagą Mistrzyni Tekli siostry przezwyciężyły szereg przeszkód i zadomowiły się w wielu częściach Włoch. Mówiło się o nich w kuriach biskupich, w tysiącach parafii; wywoływały oddźwięk, jak gdyby były armią. Dzięki nim ks. Alberione mógł wysyłać ważne raporty do rzymskiej Kongregacji ds. Zakonów.

Było lato 1931 roku. Tym, którzy marszczyli brwi na „ekstrawagancki” pomysł, by siostry poświęciły się wydawnictwom, Założyciel przekazał teraz następującą informację: Córki św. Pawła odwiedziły dwieście czterdzieści sześć diecezji włoskich, dzięki ich działaniu powstało trzy tysiące bibliotek parafialnych, liczba abonentów czasopism moralno-religijnych Towarzystwa św. Pawła osiągnęła już jeden milion trzysta tysięcy - wszystko to w dużej mierze zasługa sióstr. To samo dotyczyło Biblii (pięćdziesiąt tysięcy egzemplarzy rozpowszechnionych w tym pierwszym okresie), Ewangelii, Listów św. Pawła, Żywotu Jezusa - ogółem rozpowszechniono milion egzemplarzy. W każdym razie, oświadczył zwięźle ks. Alberione prałatom, „Córki rozkrzewiają doktrynę Kościoła za pomocą wydawnictw”.

To, co było dla niego nadzieją, a dla wielu iluzją, teraz stało się faktem.

Komentarze