6. Wizyty za oceanem

A oto inny wymiar aktywności Mistrzyni Tekli. Dwie podróże za Atlantyk w ciągu dwóch lat. Częsta i regularna korespondencja z oddalonymi domami była cenna, ale niewystarczająca. Trzeba było również pojechać osobiście i zobaczyć, porozmawiać i posłuchać. Do takiego wniosku doszła po podróżach odbytych we Włoszech. Można więc sobie wyobrazić, co działo się w Ameryce, tak dalekiej i odmiennej. Wiedziała, że Córki potrzebują wsparcia, i pojechała, by po łatach oddalenia dodać im otuchy.

26 marca 1936 roku wsiadła w Genui na statek Augustus udający się do Ameryki Łacińskiej. Pierwsza podróż i od razu tak daleka, tak uciążliwa dla kobiety o słabym zdrowiu. Na szczęście nie cierpiała na chorobę morską. Podróżowała sama: tak ustalił ks. Alberione, z pewnością również ze względu na zaufanie, jakim ją darzył. W tej jego decyzji przejawiał się w całej pełni styl przywódcy, który lubił szybkość i skuteczność w działaniu, wyrażającą się bardziej w posłuszeństwie niż w zasięganiu porad tu i tam.

Na pewno nie było to dla niej łatwe: samotność, gwałtowne oderwanie się od przyzwyczajeń codziennego życia wspólnotowego. Ale jak to zaznaczyliśmy już na początku naszej opowieści, przystosowywała się ona ze spokojem do nowych rzeczy i związanych z tym trudności.

A teraz kilka słów o sytuacji trzech domów Córek św. Pawła w Ameryce Łacińskiej. Po przyjeździe do Sao Paulo w Brazylii stwierdziła, że działa dopiero co zorganizowana drukarnia, jeszcze bardzo mała. Drukowano w niej czasopismo, któremu pisany był - jak się później okazało - długi żywot: „A Familia Crista” (Rodzina Chrześcijańska). Ponadto Córki znalazły stały dom, otworzyły księgarnię i były w przededniu wielkiego kroku: zakupu terenu (około pół hektara), na którym zamierzały zbudować duży dom wraz z nowicjatem - były już bowiem pierwsze powołania.

Pierwsza Mistrzyni przyjechała do Brazylii 8 kwietnia; 3 czerwca odpłynęła z Santos do Argentyny. Tutaj było nieco więcej trudności z domem, ale już w 1933 roku Córki mogły rozpocząć normalną pracę: miały do dyspozycji maszynę drukarską, maszynę do cięcia papieru i zszywarkę. Tutaj też wydawano już popularne czasopismo religijne „II Buon Angelo” (Dobry Anioł). 

Do pierwszych dwóch sióstr (podobnie jak w Brazylii i w Stanach Zjednoczonych) dołączyły dwie następne Włoszki. Tymczasem argentyńskie dziewczęta przychodziły do sióstr, pomagały im w pracy, okazując zainteresowanie stylem ich życia. Zatem i tu był korzystny klimat dla narodzin pierwszych powołań. Ich dotychczasowa siedziba nie nadawała się na nowicjat, ale Córki miały już upatrzony budynek poza Buenos Aires odpowiedni do tego celu.

Tekla mogła teraz poznać środowisko ludzi, wśród których obracały się Córki; opowiadała o tym w liście do sióstr we Włoszech, zaczynając od zaskakujących uwag na temat eurocentrycznych zapatrywań. „Tutaj słyszy się rozmowy o Europie, o Europejczykach, o podróżach do Europy: robi to wrażenie”.

A oto, co ją najbardziej uderzyło w nowym świecie: „Ameryka Łacińska jest środowiskiem ludzi bardzo skorumpowanych: ci, którzy nie mają korzeni, bardzo szybko tracą wiarę. Są to Rosjanie, Niemcy, Turcy, Żydzi, protestanci. Włosi należą do najliczniejszej grupy, czyli do tych, którzy naśladują zwyczaje innych. Są jednak wśród nich dobrzy katolicy, mają piękne kościoły. Kongres Eucharystyczny w Buenos Aires (odbył się w roku 1934) uczynił wiele dobrego, wszyscy mile go wspominają. Jest tu wiele dobra, ale też dużo zła! Diabeł pracuje bez wytchnienia. Wszystkie osoby, z którymi rozmawiałam, mówią, że potrzebna jest prasa, nasza prasa i nasz apostolat (...). Pomyślcie tylko, wśród wielu innych jest tu także drukarnia wydająca „diabelską” gazetę, której znakiem firmowym jest symbol diabła, i ma się tutaj dobrze. Siostry robią co mogą, z wielkim poświęceniem i pośród wielu trudności”.

Po tych słowach nacechowanych realizmem, w sposób dla niej naturalny wskazywała środki zaradcze: żadnej organizacji, żadnych urządzeń i inwestycji, nawet w marzeniach. Wobec wrogiej sytuacji „jakże jest konieczne, aby każda przyzwyczaiła się do rezygnacji z własnej woli i do poświęcenia!” Mistrzyni Tekla postanowiła zainwestować raczej w wartości duchowe Córek św. Pawła, stawiając na podstawowy paradoks chrześcijański zdobywania poprzez wyrzeczenie.

Tak, w Ameryce było wiele do zrobienia, ale Tekla kładła szczególny nacisk na to, by każda z Córek „żyła nie dla tego życia, lecz dla wiecznego, nie dla ziemskiego, ale dla niebieskiego”. Te niepojęte drogi przemierzał również apostolat wydawnictw, tak dokonywał się jego ciągły rozwój (Nie chodziło o sukces, tego słowa Tekla Merlo nie użyła chyba nigdy w swoim życiu.).

*

Następnym etapem jej podróży była Ameryka Północna. Po długim oczekiwaniu zeszła wreszcie na ląd w Nowym Jorku. To było dla Córek najtrudniejsze doświadczenie, tutaj najdłużej były zaledwie tolerowane przez władze kościelne. Ale i z tej próby Córki św. Pawła wyszły zwycięsko. Był to efekt ich własnego uporu, pomocy księży paulistów i poparcia prałata włoskiego pochodzenia, ks. Kajetana Arcesi, któremu udało się przekonać arcybiskupa Hayesa. Dzięki temu można było przysłać dalsze siostry do pomocy. Po początkowych kontaktach tylko z Włochami, zasięg oddziaływania sióstr zaczął się powoli rozszerzać - w miarę, jak czyniły postępy w języku angielskim.

Mistrzyni Tekla znalazła małą wspólnotę, zamieszkującą w niewielkim domu przy Byron Avenue w dzielnicy Bronx. Było to ich pierwsze, oficjalnie uznane miejsce zamieszkania, do którego przyjęły już pierwszą postulantkę amerykańską. Córkom dawała się we znaki ciasnota, potrzebowały więcej przestrzeni, najlepiej gdyby to był własny dom. Nowy Jork i jego mieszkańcy podobali się Mistrzyni Tekli. Zadecydowała, że szybko tu powróci i będzie się starała pomóc Córkom, zwłaszcza że zaistniała możliwość uzyskania pożyczki na zakup domu.

Ze swej pierwszej podróży wróciła na pokładzie Conte Biancamano, schodząc na ląd w Genui 27 sierpnia 1936 roku. Dwa dni później była już w Albie. W domu macierzystym natychmiast poprowadziła wszystkie siostry do kościoła, aby podziękować Bogu w swój ulubiony sposób, czyli śpiewem. Tak oto ustanowiła tradycję: od tego dnia jej podróże będą się zawsze kończyły odśpiewaniem Magnificat.

Komentarze